Klaudia Opoka – POL_Arised
- Autorka Klaudia Opoka
- Promotor Prof. ASP dr hab. Grzegorz Biliński
- Stopień dyplom magisterski
Wyjechać daleko stąd i zacząć wszystko od nowa… Nie jest to nic nadzwyczajnego, miliony osób na całym świecie robią to codziennie. Niektórzy z potrzeby, inni z przymusu rozpoczynają wszystko od zera, z czystą kartą otwierając się na nowy, nie zawsze wspaniały świat. Odkąd pamiętam pociągało mnie nomadyczne życie, można pewnie za to winić kanał national geographic bądź discovery, na które przełączałam kablówkę u babci, gdy zasypiała w środku kolejnej brazylijskiej telenoweli. Gdy byłam starsza mama zawsze wołała mnie na najnowszy odcinek Martyny Wojciechowskiej czy Wojtka Cejrowskiego, do tego drugiego wraz z wiekiem coraz krytyczniej podchodziłam.
Adrenalina i niepokój przed podróżą a potem czekanie, czekanie, czekanie: na paszport, na wizę, na zezwolenie, na test, na wszystko, co jeszcze się wydarzy. Uwielbiam to oczekiwanie na dworcach, lotniskach i później w trasie, w zasadzie nie czuję go, bo myślami już mnie nie ma, jestem zupełnie gdzie indziej. Przypadkowe spotkania, z których wywiązują się relacje na całe życie, gubienie się między ulicami miasta, knującego własne plany co do tego, w którą stronę mnie poprowadzić, frustracja, nieporadność i zdanie się wyłącznie na siebie, adrenalina, rollercoster emocji, zapachów, obrazów, budowanie nowego domu składającego się przede wszystkim z ludzi, historii oraz miejsc, które za pierwszym razem wydają się obce, po kilku tygodniach stają się znajome, aż w końcu z przyzwyczajenia nie zwraca się na nie uwagi. Zamiast z zapartym tchem wpatrywać się w przestrzeń za szybą autobusu zakładam słuchawki i zapuszczam się w otchłań myśli oraz wspomnień. Tylko zagubiony przyjezdny patrzy z zazdrością jakbym była zupełnie tutejsza, przynależała, choć tak naprawdę nigdy tak nie jest.
Czy w ogóle było warto? Przez ułamek sekundy naprawdę żyłam, powietrze pachniało inaczej, byłam tu i teraz… Obecna. Widziałam wszystko, na co ludzie w codziennym pośpiechu nie zwracali uwagi, wyłapywałam śmieszne zbieżności w języku, czasem gdzieś z nieokreślonych miejsc dopływał także ten mój, choć zawsze uciekał, nigdy nie byłam w stanie go dogonić i nawet nie chciałam – nie po to przecież tu jestem. Powoli acz nieuchronnie, staję się jednym z wielu: człowiekiem w biegu, który patrzy a nie widzi, słyszy, lecz nie słucha i mam wrażenie, że kolejne miejsce mnie woła, że hen, daleko coś mnie omija. Właśnie wtedy spotykam się wzrokiem z tymże zagubionym podróżnym: nieświadomym, że w moich oczach także jest zazdrość, bo przypominam sobie, że dla mnie ta tutejsza trawa także, przez krótką chwilę była jakby zieleńsza.